14.05.2017

Rozdział pierwszy



Tom I — Anarchy in the UK



— Chcesz mi wyjaśnić co tam się stało?
— Niespecjalnie.
— To nie była prośba, Black!
— Naprawdę? A przysiągłbym-
Alastor Moody walnął gniewnie pięścią w stół, tym samym przewracając szklankę z wodą, o którą Syriusz poprosił jedynie po to, by grać na czasie.
— Nie pogrywaj ze mną, gnojku! Albo zaczniesz gadać, albo nie skończy się to dla ciebie dobrze — zagroził auror. 
Chociaż Syriusz bardzo chciał coś jeszcze dodać, bo nie lubił nie mieć ostatniego słowa, po głębszym namyśle uznał, że nie należy drażnić bestii i zrezygnował. Przeczesał palcami brudne włosy i pokręcił głową, udając, że się zastanawia. Tak naprawdę przeprowadzał mały teatrzyk, w nadziei, że ktoś raczy w końcu wkroczyć i go stąd zabrać. Nie tak to miało wyglądać.
— Jeszcze raz. Powoli, od początku. — Głos Alastora złagodniał i Syriusz, który może i był porywczy, ale naiwny na pewno nie, zorientował się, że auror postanowił odegrać role złego i dobrego gliny w pojedynkę.
— No — zachęcił Moody, odchylając się na krześle. — Powolutku, spokojnie, jak to właściwie było?
Syriusz zmarszczył nos, a przez jego przystojną twarz przemknął cień zwątpienia. Ten właśnie moment wybrał sobie jego mózg, by przypomnieć mu słowa ostatniej osoby, od której byłby skłonny przyjmować rady: „Nic im nie mów. Nie reaguj. Myślisz, że uratujesz sobie tyłek tłumaczeniami, gówno prawda. Przekręcą każde twoje słowo i wsadzą do Azkabanu szybciej, niż zdołasz powiedzieć <<Dumbledore>>.”
I chociaż na ogół Syriusz uważał Snape’a za życiowego nieudacznika, tym razem postanowił odsunąć uprzedzenia na bok i raz w życiu przyznać mu rację. Jak się okazało, nie mógł na milczenie wybrać lepszego momentu. Fakt, że siedzący przed nim auror, którego Black do niedawna jeszcze uważał za sprzymierzeńca, pienił się coraz bardziej, ale przynajmniej wciąż siedzieli w tym samym pokoju i nikt nie wspominał o Wizengamocie. W tak stresującej sytuacji Syriusz kurczowo łapał się jakiejkolwiek stałej.
— Black! Próbuję ci pomóc! — Moody w końcu stracił cierpliwość i wstał tak szybko, że jego krzesło upadło z hukiem na kamienną podłogę.
Syriusz wyprostował się jak struna na ten hałas. Chociaż nie miał specjalnych trudności z trzymaniem w tajemnicy przeróżnych spraw, zwłaszcza gdy wymagała tego chwila, teraz zaczynał się łamać. Żadna pogadanka od profesor McGonagall nie równała się z wkurzonym Alastorem. Poważnie, powinni pomyśleć o założeniu duetu edukacyjnego. Drużyna marzeń. Razem zasialiby prawdziwy postrach. Syriusz nawet nie zdawał sobie sprawy, że się uśmiecha, co w retrospekcji okazało się dużym błędem.
— Czy ja cię bawię?
— Co?
Jedyne nozdrze Alastora znajdujące się póki co w bezpośrednim kontakcie z resztą jego twarzy, zafalowało groźnie. Dzięki wszystkim bogom, że ten właśnie moment wybrał sobie inny członek brygady aurorskiej, by wtargnąć do sali przesłuchań.
— Moody, chodź natychmiast! — Ciężki zgrzyt żelaznych drzwi niemal zagłuszył jego słowa.
— Co się tam dzieje? — Alastor, niezadowolony z odciągania go od obowiązków, nie odrywał wściekłego spojrzenia od Syriusza.
— Avery zaczął gadać.
Syriusz wyraźnie zbladł, co Alastor zarejestrował z wyraźną satysfakcją.
— I tu cię mam! — Rąbnął znów pięścią w stół, przez co stojąca na krawędzi szklanka rozbiła się na podłodze. — Zawsze wiedziałem, że nie można wam ufać.
Były Huncwot nie wiedział dokładnie, kogo miał na myśli mówiąc „wam”, ale domyślał się, że chodzi o jego niezbyt pochlebny rodowód.
— Ale następnym razem nie wparadowuj tak bez zapowiedzi — instruował młodszego kolegę Moody, zaklęciem zatrzaskując za sobą drzwi. — Trzymałem go w garści.
Głosy aurorów zanikały coraz bardziej, więc Syriusz domyślił się, że skręcili w któryś z krętych korytarzy podziemi. Gdy wszystko ucichło, zaczął się rozglądać po pokoju. Nie znajdowało się w nim nic oprócz obdrapanego stołu, odłamków szkła i dwóch krzywych, niewygodnych krzeseł. Zastanawiał się czy ich konstrukcja była szczegółowo przemyślana przez jakiegoś aurora-sadystę, czy też stanowiła kwestię przypadku.
Syriusz westchnął ciężko i położył nogi na stole, przysuwając oparcie krzesła maksymalnie do ściany. Uzyskawszy w ten sposób chociaż nieco komfortową pozycję, zaczął rozważać swoje opcje. Nie wiedział ile ma czasu, więc analizował otoczenie tak szybko, jak się dało. Nie było jednak na czym zawiesić oka. Cztery ściany — brudne, oślizgłe i kamienne. Ciężkie żelazne drzwi, zamknięte na cztery spusty. Zardzewiała studzienka kanalizacyjna i…

Zaraz, zaraz.

Krzesło zgrzytnęło o posadzkę, a Syriusz zabrał nogi ze stołu szybciej, niż gdyby kazała mu to zrobić Molly Weasley. Skąd tu kanalizacja? W pokoju nie było toalety. Ani rur. Nawet ani jednej kropelki wody, która skapywałaby na podłogę, tworząc kiczowaty klimat. Skąd więc tu ta kratka? Black podszedł do niej szybko i bez wysiłku ją zdjął. Pod spodem znajdowała się ciemna, obrośnięta grzybem rura. Skrzywił się nieznacznie i odchrząknął, pochylając się tuż przy podłodze.
— Hej!
Miał szczerą nadzieję, że jego błyskotliwy pomysł się sprawdzi i osoba siedząca w pokoju obok go usłyszy. Pamiętał gdzie go wrzucili, gdy ich tu przywlekli. Wprawdzie był otumaniony mocnymi zaklęciami, ale na szczęście jego zmysły wciąż pozostawały ostrzejsze, niż u zwykłych ludzi. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Śmierciożerca w pokoju obok zregenerował się równie szybko po aurorskiej interwencji pod parlamentem. Syriusz sam nie dowierzał, ale w tym momencie jego los zależał w całości od Severusa Snape’a.
— Hej! — powtórzył nieco głośniej.
— Słyszałem cię za pierwszym razem. — Z rury dobiegł go nieprzyjemny, znudzony głos.
Black odetchnął z ulgą.
— Słuchaj, bo nie mamy czasu.
Snape zaśmiał się pogardliwie pod nosem, a Syriusz nie musiał go nawet widzieć, by móc dokładnie zobrazować sobie wyraz jego twarzy.
— Snape! Za chwilę wszystko trafi szlag! 
— To znaczy?
— Gdzie jest Reggie?
Odpowiedziała mu cisza.
— Snape, dobrze wiesz co planuje. Musisz im powiedzieć!
Kolejnych kilka sekund ciszy zmusiło Gryfona do zastanowienia się, czy przypadkiem głos Snape’a nie był tylko halucynacją jego przemęczonego mózgu. Fantastycznie. Skazany za niewinność, wrzucony do lochu, fantazjujący o Smarku. Pięknie.
— Musisz im powiedzieć, że nie mam z wami nic wspólnego! — Spróbował raz jeszcze.
— Niby dlaczego? — Ton Severusa aż ociekał ironią. 
— Nie-…
— Spójrz prawdzie w oczy, Black… Zbyt długo kręciłeś i przemykałeś od jednego obozu do drugiego. A teraz przyłapali cię w samym środku tajnego zebrania… Oj, nieszczęście. — Zacmokał z dezaprobatą.
Gryfona przeszedł zimny dreszcz. Doskonale zdawał sobie sprawę, co Snape insynuuje i wiedział też, jak wielką Ślizgon czerpie z tego wszystkiego satysfakcję. Więc jednak. Wciągnął go w całą tę aferę, a teraz zostawi go na lodzie! Mógł się tego spodziewać. Czemu właściwie się łudził, że będzie inaczej?
— Dobrze wiesz, że to nie było żadne tajne zebranie! 
— Nie? — zdumiał się niewinnie. — Och. Jakże się pomyliłem… Szybko, wołaj aurorów! Trzeba zmienić moje zeznanie.
— Snape!
— Black.
Syriusz w napięciu szukał argumentów, 
— Black, spójrz prawdzie w oczy — jesteś idiotą.
Dopiero gdy żelazne drzwi otworzyły się z paskudnym zgrzytem, Syriusz poderwał się do pionu. Zmrużył wściekle oczy, chociaż tak naprawdę to na siebie był w tym momencie najbardziej zły. Dał się przechytrzyć Smarkerusowi! Na Godryka, myślałby kto, że po tych wszystkich latach w końcu się nauczy.
— Udana pogawędka? — zakpił starszy auror, przysuwając sobie z powrotem krzesło. 
Odłamki szkła chrupnęły pod motocyklowymi butami Syriusza. Nieufnie podszedł bliżej. Nie widział jego różdżki, ale był pewien, że jeden fałszywy ruch sprawi, że Moody wyciągnie ją niemalże znikąd. Różne myśli i możliwe wersje wydarzeń przelatywały mu przez głowę jak szalone. No trudno. Będzie musiał mu powiedzieć. Dla dobra ogółu.
— Siadaj, chłopcze. Mam do pogadania z całą trójką, nie traćmy czasu.
Black zatrzymał się w pół kroku do krzesła.
— Trójką?
Moody być może był porywczy, ale na pewno nie głupi. Zmarszczył krzaczaste brwi, obserwując Gryfona nieufnie.
— Tak. Z tobą, Averym i Sn-
W tym momencie potężna eksplozja przetoczyła się przez podziemia Biura Aurorów, a razem z nimi, Syriusz był tego pewien, zatrząsł się cały Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów i pozostała część Ministerstwa Magii. Część sufitu runęła i byłaby Gryfona zmiażdżyła, gdyby Alastor nie wyczarował nad nim magicznej bariery. Syriusz padł na ziemię i krzyknął, gdy potłuczone szkło wbiło mu się w skórę. Kolejny wybuch rozległ się tuż nad nimi, a kłęby dymu zasłoniły widoczność. Dzwoniło mu w uszach i w ogóle nie słyszał tego, co krzyczy do niego auror. Dopiero gdy szarpnął go do pionu i wrzasnął mu prosto w twarz, Black zorientował się o co mu chodziło:
— CO TU SIĘ, DO STU PARSZYWYCH KUNDLI, WYPRAWIA?!
Wcześniejsze zdezorientowanie zastąpiła w Syriuszu wściekłość, spotęgowana bólem całego ciała po upadku.
— Mój brat! — krzyknął i wyszarpnął się aurorowi znienacka.
Jego własny głos brzmiał dla niego jak ze studni. Black ruszył do drzwi, próbując uniknąć kolejnych spadających odłamków kamieni.
— O czym ty chrzanisz?!
— Parlament!
— Co?
— Mój genialny brat wymyślił, że wysadzi w powietrze mugolski parlament!
Moody przez chwilę wyglądał, jakby bardzo chciał rzucić na Syriusza któreś z Niewybaczalnych, przed czym powstrzymywała go tylko niezdrowa ciekawość poznania zakończenia tej idiotycznej historyjki. W porządku, Ministerstwo znajdowało się niemalże dokładnie pod mugolską siedzibą rządu, ale, na Merlina!, wszyscy wiedzieli, że ostatnim, który wszedł do parlamentu z podobnie szczerymi intencjami był Guy Fawkes.
— O czym ty gadasz?
— O tym próbowałem wam powiedzieć, ale nikt mnie nie słuchał! Nie jestem Śmierciożercą!
— Nie kłam, miałeś piętnaście minut na wymyślenie lepszej bajeczki.
— Cholera, Moody! Nie gadaj, tylko teleportuj nas stąd! — Szarpnął za klamkę, choć bezskutecznie.
Na korytarzu panował chaos. Krzyki i echa pojedynczych wybuchów niosły się po całych podziemiach. Teleportacja w tej części Ministerstwa była rzecz jasna niemożliwa, ale Alastor nie widział powodu, by akurat w tym momencie rozwodzić się nad mechaniką tego faktu. Zamiast wyjaśnień otworzył drzwi zaklęciem i wypchnął Syriusza przed siebie. 
— Jeden fałszywy ruch… — syknął mu do ucha i dźgnął go różdżką w plecy. 
— Tak, tak — żachnął się Black. — Możemy stąd iść? Niekoniecznie widzę siebie w roli pogrzebanego żywcem faraona.
Po drodze rzucił spojrzenie pokojowi obok i nawet się specjalnie nie zdziwił, że w miejscu drzwi ziała wyrwa — szeroka akurat na tyle, by mógł się przez nią przecisnąć chudy Ślizgon o niezwykle rozwiniętym instynkcie samozachowawczym.

***

Ruch na Moście Westminsterskim był całkowicie zablokowany. Mugole nie mieli oczywiście pojęcia dlaczego, ani że ewakuację przeprowadzała aurorska brygada, więc zawzięcie robili użytek z klaksonów i głośno narzekali na rząd. Tymczasem przebrani w odblaskowe kamizelki czarodzieje udawali, że kierują ruchem — z naciskiem na udawanie. Zdecydowana większość tych zabiegów bardziej przeszkadzała, niż pomagała. W efekcie, jako że arogancja czarodziejów nie zna granic, a gros aurorów egzaminy z mugoloznawstwa pozdawało na ściągach, pół Londynu stało w korku.
— Za mną, chłopcze! — W tym samym czasie Alastor Moody, ignorując zamieszanie, samą swoją obecnością pokazywał reszcie gdzie ich miejsce.
Tajnym przejściem od strony parku przy szpitalu przedostał się z Syriuszem na most, gdzie panujący chaos przekraczał ludzkie pojęcie. Reporterzy, przerażeni gapie i przebrani za policję i strażaków aurorzy przekrzykiwali się wzajemnie. W błotnistych wodach Tamizy odbijał się ogień, który po przeciwległej stronie pożerał właśnie większość siedziby parlamentu. Po wieży zegarowej nie było śladu, a większa część frontu runęła do wody, zabierając ze sobą zabytkowy Westminster Hall. 
— Jasna cholera, Reggie... — Syriusz przystanął w tłumie na moście, obserwując katastrofę z przerażeniem.
Chociaż zaklęcie, które Moody na niego rzucił, nakazywało mu podążać za aurorem bez zwłoki, Łapa nie mógł oderwać oczu od pożaru. Ogień rozprzestrzeniał się w krytycznie szybkim tempie. Jak tak dalej pójdzie, po Londynie pozostanie jedynie wspomnienie. Okazało się bowiem, że istniał jeden znaczący powód, przez który mugolscy strażacy nie byli w stanie ugasić pożaru.
— Black! — Wszyscy schodzili Alastorowi z drogi, gdy przeciskał się na sam środek mostu. Podniósł plastikową taśmę policyjną i czekał na Syriusza niecierpliwie.
— Sir! — Jeden z głównodowodzących aurorów zasalutował Moody’emu po żołniersku, na co ten gestem pokazał mu, żeby spoczął.
— Jaka to wygląda, Michael? — Z kieszeni sfatygowanego płaszcza wyciągnął zaśniedziałą papierośnicę.
Istotnie — gdyby ktoś mógł wyglądać mniej jak szef wszystkich szefów, z pewnością był to Alastor Moody. Syriusz zauważył jednak ze zdumieniem, że większości wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie; skakali wokół niego bardziej, niż Izba Lordów wokół Churchilla.
— Niezbyt dobrze, sir.
— Wiadomo. Gówniarz użył smoczego ognia!
Łapa ze wszystkich sił starał się pozostać niewidzialnym. To już nie była tylko niesławna opinia, która spadała na niego z racji posiadania brata Śmierciożercy. To ewidentny zamach stanu i wszystkie idące za tym konotacje. Przeszedł szybko przez tłum, mijając po drodze rozemocjonowanych mugoli i ich prasę.
— …natomiast wszelkie raporty donoszą, że kruki rezydujące w Tower of London mają się dobrze — wyrecytowała jedna z reporterek, patrząc poważnie w oko kamery.
— No, tego by nam jeszcze brakowało! Jeśli coś ma się ostać w obliczu katastrofy, to na pewno Tower — burknął Alastor pod nosem. — Higgins, wszystko w twoich rękach. 
— Sir?
Starszy auror wyrzucił niedopałek do wody, co w obliczu okoliczności mogło wyglądać bardzo nie na miejscu, i położył ciężką rękę na ramieniu Syriusza. 
— Lepiej myśl szybko, jeśli chcesz wyjść z tej afery z jak najmniejszym wyrokiem — syknął mu na ucho. — To — wskazał na płonący parlament — nie ujdzie nikomu na sucho, uwierz mi. Nie obchodzi mnie, gdzie twój brat się chowa. Nie obchodzi mnie, jakie ma plecy. Sam bóg wojny mu nie pomoże, gdy tylko dostanę go w swoje ręce.
Syriusz przełknął ciężko ślinę.
— Aha.
— Dobrze. — Moody uśmiechnął się nieprzyjemnie. — Idziemy. — Pchnął go przodem w kierunku taśmy na końcu mostu. 
Weszli do białego namiotu specjalnych jednostek aurorskich, zamaskowanego jako stanowisko mugolskich antyterrorystów. Rzecz jasna w środku namiot okazał się być magicznie powiększoną stacją badawczą, w której nad planem poskromienia pożaru pracowało co najmniej pięćdziesięciu różnych warzycieli, stu aurorów i dwunastu smokerów.
— Panowie — przywitał się Moody, na co odpowiedziało mu zbiorowe „Sir!”. — Idź – warknął i pchnął Syriusza przodem.
Ten nie śmiał protestować. Doszli do długiego stołu, na którym mieściły się na pierwszy rzut oka całkowicie przypadkowe przedmioty.
— Daj mi jakiś najbliżej Szwecji — powiedział Moody do uwijającego się przy nich młodego aurora.
Ten podsunął mu różowy kapeć z pomponem.
— Sir, będzie pan musiał podpisać-… — Jednak zanim zdążył dokończyć, Alastor złapał Syriusza pewnie, drugą ręką chwycił za świstoklik i razem zniknęli szybciej, niż słowo „protokół” zdążyło wybrzmieć.
I chociaż w retrospekcji Syriusz czuł, że powinien się bardziej stawiać i że areszt (nawet jeśli tymczasowy) w Azkabanie był więcej niż przesadzony… Odebrano mu różdżkę, resztki godności i jakąkolwiek nadzieję, że kiedykolwiek uda mu się z tego wykaraskać. Jedynym co trzymało go przy zdrowych zmysłach, to przejmujące przeświadczenie o niewinności. By zabić czas, zaczął szczegółowo rozważać każdą bezsensowną decyzję, która doprowadziła go do samego dna łańcucha pokarmowego.

***

cztery miesiące wcześniej
Syriusz nie znosił Brixton z pasją. Nawet nie dlatego, że tuż obok było Peckham, a to z kolei… cóż, bez komentarza. Nie chodziło też o idealnie identyczne budynki z żółtawej cegły, czy nieskończone morza głośnych imigrantów. Brixton po prostu miał w sobie coś, co wkurza, ale jednocześnie nie da się pozostać wkurzonym na długo, bo w sumie… W końcu tam urodził się David Bowie. Czarodzieje nie mieli zbyt wielu „swoich” w showbiznesie, zatem jeśli już trafił się ktoś tak wybitny jak Ziggy Stardust, to trzeba otoczyć go specjalną opieką. Najlepszą cechą Bowiego (według Remusa, który był jego oddanym fanem) to to, że oplótł swoje magiczne pochodzenie cienką zasłoną podwójnego blefu. Pozwoliło mu to pozostać tak dziwacznym, jak tylko miał na to ochotę. Pomimo tego, że wiecznie szukający świeżości Bowie miał raczej przestarzałą społeczność magicznych w wielkim poważaniu, Syriusz już na zawsze będzie miał do niego sentyment. Musiał go pokochać, nie miał wyjścia — swego czasu wilkołak obkleił plakatami całe ich dormitorium. Niemniej jednak, wracając do Brixton, nadal nie rozumiał czemu Remus musiał go tu przytargać. Do tego jeszcze w deszczu.
— Nie mogliśmy pójść do Świńskiego Łba? — burknął Black, ukradkiem rzucając na siebie kolejne zajęcie rozgrzewające. 
Stali w ogromnej kolejce do klubu, otoczeni mugolskimi nastolatkami w modnych dżinsach i skórzanych butach. 
— Ten tu czuje disco. — James wystawił zgryźliwie język, wytykając Syriusza palcem, na co ten dał mu prztyczka w nos.
— Spadaj — mruknął, przeszukując kurtkę na okoliczność papierosów.
— Nie żeby coś, ale James ma trochę racji. Czy ty w ogóle posiadasz inne ubrania, niż ta kurtka? — zapytał Remus rzeczowo, taksując Łapę poważnym spojrzeniem.
— Odwal się. – Syriusz podpalił papierosa starą zapalniczką zippo, która wyglądała jakby ktoś ją przeczołgał w tę i z powrotem po okopach w Wietnamie.
Znając Blacka i jego zamiłowanie do amerykańskich wojennych memorabiliów, Remus nie zdziwiłby się, gdyby była to prawda. 
— Chodźcie, wchodzimy! — Peter, niezwykle podniecony wizją dostania się do elitarnego klubu, pociągnął Jamesa za rękaw. 
W środku było duszno, śmierdziało tanim piwem zmieszanym z wódką, a Led Zeppelin ryczało na cały regulator. „Elitarny” mogło być delikatną niezgodnością opisu z produktem. Do tego wszędzie na parkiecie Syriusz dostrzegał znajome twarze. To kolejny powód, przez który nie znosił Brixton — gdzie się nie obrócił, widział młodych czystokrwistych. Żaden z nich nigdy by się do tego oczywiście nie przyznał, ale podczas gdy wszyscy myśleli, że potomkowie i jedyni spadkobiercy największych i najstarszych rodów magicznej Wielkiej Brytanii całe weekendy przesiadują na tarasie, głaszcząc rodowodowe charty i sącząc whisky single malt… Cóż, w rzeczywistości zakładali dzwony, żelowali włosy i udawali mugolskich rockmenów. Ileż przecież można uganiać się po Anglii za lisami, człowiek musiał mieć chwilami czas na kaca. 
— Widzisz kogoś znajomego? — James oparł się o ladę barową i uśmiechnął w sposób, o którym wiedział, że kradł serca.
Syriusz przewrócił oczami, świadomy faktu, że to on nauczył przyjaciela tej sztuczki.
— Dobrze wiesz, że się nie przyznam.
Kolejną przyczyną, dla której Huncwoci w każdy weekend wałęsali się po londyńskich klubach i pubach przejętych przez śmierciożerczych żółtodziobów, był Snape. Potter sądził, że się nie domyślą, ale jego przyjaciele wiedzieli swoje — miał nadzieję, że któregoś wieczora napatoczy się na szkolnego wroga i będzie miał okazję wyzwać go na pojedynek jeden na jednego. 
— Zdajesz sobie sprawę, że przez ten rok miał okazję poduczyć się magii, o której nie słyszał sam Dumbledore? — wytknął Peter.
— Myślę, że słyszał, ale wolałby się do niej nie dotykać — uzupełnił słusznie Remus, niezbyt dyskretnie wycierając kawałek lady barowej, zanim oparł o nią łokcie.
— Przesadzasz. — James machnął ręką na barmana i wyciągnął z kieszeni mugolskie funty. — Wszystkim wam przyda się po kieliszku wódki.
— Nie! — zaprotestował stanowczo Łapa, dobrze wiedząc, że na jednym się nie skończy.
I kiedy około drugiej nad ranem opierał czoło o brudne kafelki nad pisuarem, starając się sikać w miarę prosto, uznał, że niczego nie żałuje. No, może tego ostatniego piwa. Odbijało mu się lekko, buty kleiły się do podłogi obskurnej toalety i czuł, że przy najmniejszej próbie teleportacji prawdopodobnie rozczłonkuje się szybciej, niż zdąży sobie przypomnieć gdzie właściwie mieszka. Moment kryzysu przyszedł później, gdy zapiął rozporek i zorientował się, że w kranie nie ma wody. Wtedy tuż za swoimi plecami usłyszał kpiący głos:
— Nie masz zbyt mocnej głowy, co?
Syriusz odwrócił się bardzo powoli. Instynktownie wyciągnął rękę po różdżkę, na co stojący przed nim mężczyzna prychnął z wyższością.
— Nie żartuj sobie ze mnie. Gdybym przyszedł tu walczyć, twoje zwłoki stygłyby od dobrych kilku minut. 
Alec Avery, który nie zamierzał nawet udawać, że ma dobre zamiary, podszedł do Syriusza krokiem zdobywcy nowego wspaniałego świata. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, którą podał mu z wyraźną wyższością.
— Przychodzę, jak to mówią, w pokoju. — Jego niemiecki akcent był jeszcze bardziej wyraźny, niż Syriusz pamiętał, choć z drugiej strony wspomnienia z wczesnego nastolęctwa z biegiem czasu stały się dość mgliste. 
Avery ukończył Hogwart cztery lata przed nim, niemniej jednak jego legenda ciągnęła się za nim jeszcze przez jakiś czas. Na samą myśl Syriusz wykrzywił się ironicznie. Oto Złoty Chłopiec, Książę Slytherinu, spadkobierca fortuny Habsburgów, który właśnie zdybał go w męskiej toalecie w Brixtonie, by porozmawiać o… no właśnie, przecież nie o Jezusie.
— Czego chcesz, Śmierciojadzie? — wycedził nienawistnie.
Austriak zacmokał i skrzyżował ręce na torsie. Owszem, był przebrany po mugolsku, ale w ubrania tak wysokiej jakości, że nikt ani na chwilę nie miałby wątpliwości, że wywodzi się z arystokracji.
— Reggie — powiedział tylko Avery. 
Black widział po jego twarzy, że spodziewał się wywołania dramatycznej reakcji, zatem nie zamierzał dać mu tej satysfakcji.
— Słowo daję, ty chyba ciężko pracujesz, żeby wymawiać to „r” w tak nienormalny sposób — wytknął.
— Co? 
— Stary, rozumiemy, jasne? Urodziłeś się w Wiedniu, wielka rzecz. Ale pogódź się wreszcie z tym, że wychowali cię w Londynie. — Syriusz prychnął, wyciągnął ostatniego papierosa i rzucił zmiętą paczkę na podłodze. — Tak, wiem, bycie przeciętnym musi boleć, ale jakoś sobie z tym poradzisz. — Jego wymowa straciła nieco klarowności przez alkohol, ale widział, że pijacka przemowa osiągnęła swój cel. Avery wyraźnie się wkurzył.
— Nie wiem o czym-… — Śmierciożerca zmrużył oczy, ale Łapa pomachał filozoficznie nieco wyświechtanym papierosem i mu przerwał:
— Nie obchodzi mnie, w jakie kłopoty wpakował się mój durny brat. Możesz mu przekazać, że mam to w dupie.
— Nie będziesz miał, gdy wysłuchasz do końca tego, co mam ci do powiedzenia.
— Oho! — Syriusz uśmiechnął się drwiąco. — Słuchaj, wiem, że jesteś przyzwyczajony do wydawania rozkazów, ale ja już dawno wypisałem się z waszego kazirodczego klubu, więc daruj.
Śmierciożerca nie dał się jednak zbić z tropu. Użył ostatniej deski ratunku, o której wiedział, że zrobi odpowiednie wrażenie:

— Reggie chce wysadzić mugolski parlament. Kupił już na czarnym rynku kanister smoczego ognia.

3 komentarze:

Nocebo pisze...

Ogarnięta twórczym szałem przeczytałam wczoraj, ale zapomniałam skomentować. xD Teraz w sumie trochę już nie pamiętam, co dokładnie chciałam napisać, ale generalnie cieszę się, że tym razem postawiłaś na panów i poszłaś znów w bardziej "wesołe" klimaty. :3 Jestem fanką twojego dowcipu i wiem, że to będzie dobre. Szkoda tylko, że nikt nie uprzedził Syriusza, że przez ten dowcip może mieć tymczasowo przesrane. Snape jest samozachowawczy, Regulus... hm, "wybuchowy", a Łapa... Tak, on może w tym wszystkim ucierpieć. Byle nie za bardzo!

CZEKAM NA LUCJUSZA!!


BO
LUCJUSZ
MUSI
BYĆ
!

Liska pisze...

Oł je, jestem. Brakowało mi tego komciowania.
Jak już mówiłam, kompletnie nie wiem o co chodzi. Jakoś to takie dziwne, skomplikowane, dużo akcji i jeszcze do tego Snape (jego wyobrażenie może mieć duży wpływ na moją zdolność koncentracji), więc się całkowicie pogubiłam.
No ale to twoje, więc mam tylko nadzieję, że nikt nie umrze. I że będzie mało kanonu, a dużo Severuśka, zamachów na parlament i latania na miotłach.

M. Szalona pisze...

Ja też jestem :)
Trochę się zagapiłam, ale jak zwykle trzymam kciuki i kibicuję.
Męcz Syriusza, ile chcesz!

Prześlij komentarz