28.05.2017

Rozdział drugi

Dom zdawał się przedstawiać sobą większość stereotypów związanych z opuszczonymi willami czystokrwistych. Już sam fakt tego, że był położony tuż przy morzu nadawał sytuacji niepotrzebnego dramatyzmu. Prowadząca do willi ledwo widoczna ścieżka z jednej strony kończyła się stromym klifem, o który fale rozbijały się z hukiem, a z drugiej prowadziła do przysłoniętego uschniętymi pnączami żelaznego ogrodzenia. Szum trawiastych łąk przypominał szept, a słony wiatr nadawał wszystkiemu atmosferę gotyckiej powieści. Syriusz mógłby przysiąc, że słyszy głosy przodków, które odciągają go od szalonego pomysłu podążania za psychopatą. 
Sama konstrukcja opustoszałego grande maison prezentowała się wręcz upiornie. Dach we frontowej części niemal całkowicie zapadł się do środka. Gałęzie palm przebiły się przez szklane ściany oranżerii, której niegdyś egzotyczne zbiory teraz usychały w zapomnieniu. Wyrwana z zawiasów frontowa brama leżała kilka jardów od ogrodzenia i wyglądała, jakby odrzucił ją tam potężny wybuch. Kostki brukowanego podjazdu wypaczyły się przez błoto i trawy. Teraz trudno było po nich stąpać tak, by się przypadkiem nie poślizgnąć. Innymi słowy — ogród wokół willi był solidnie zapuszczony i od dawna rządził się własnymi prawami. Gdy Syriusz mijał wyschniętą fontannę, w której obecnie pływała tylko stęchła deszczówka i kilka martwych żuków, zauważył wyryty w kamiennym dnie herb. Wyglądał on bardzo znajomo.
— Pięknie się urządziliście — zagaił swobodnie, podążając za Śmierciożercą po zdradliwym, pokrytym błotem bruku.
Avery spojrzał na niego przez ramię, nie zaszczycając go odpowiedzią. Niestety tani alkohol został przez Syriusza niemal całkowicie przetrawiony, więc na domiar wszystkiego pozostawał w tej absurdalnej sytuacji boleśnie trzeźwy. Gdy stanęli na szczycie schodów, ciężkie drzwi wejściowe otworzyły się przed nimi same. W środku willa wyglądała jeszcze gorzej, niż na zewnątrz. Zdecydowana większość szyb była powybijana, meble przykrywały poszarzałe prześcieradła, a bogato zdobione kafelki podłogowe niemal całkowicie popękały. Nie paliło się też żadne światło — część ciężkich kinkietów oderwała się od ścian razem z tynkiem. Na samym środku hallu leżał ogromny, wbity w podłogę i doszczętnie potłuczony żyrandol.
Shabby chic? — Syriusz rozejrzał się wokół z udawaną swobodą.
W tym samym momencie drzwi zatrzasnęły się z głuchym łoskotem. Zapadła dzwoniąca w uszach cisza, którą znienacka przerwał suchy trzask teleportacji. Na górze schodów zmaterializował się chudy chłopak w czarnej szacie. Syriusz postąpił krok do przodu i automatycznie wyciągnął przed siebie różdżkę.
— Snape! — warknął Huncwot i w mgnieniu oka posłał w stronę Śmierciożercy zaklęcie, którego ten nawet nie sparował. Po prostu odchylił się nieznacznie i pozwolił klątwie rozbić się o obłażącą z tynku ścianę.
Te tłuste włosy i wielki nos poznałby dosłownie wszędzie, nawet w tak mdłym świetle, jak to. Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Dwa kamienne węże na herbie w fontannie nie tworzyły ozdobnych łuków — układały się w podwójne „s”. Powinien był się domyślić! Niestety, Gryfon nigdy nie należał do wielkich myślicieli, dlatego teraz czuł, że dał się podejść jak dziecko.
— Black. — Snape stał wciąż wyprostowany jak struna, a tymczasem przy bogato zdobionej balustradzie na częściowo zawalonym półpiętrze aportowało się jeszcze dwóch mężczyzn w czerni. Wymierzyli w Syriusza różdżki, a on wytworzył wokół siebie tarczę ochronną, szykując się do ofensywy.
— Stać! — Avery przepchnął się przed Syriusza i wbiegł na schody.
Chociaż był najniższy z nich wszystkich, pozostali dwaj Śmierciożercy zdawali się go słuchać. Tylko Snape nie odpuszczał bojowej pozycji. Zmienił zdanie dopiero, gdy Avery warknął do niego po nazwisku. Black obserwował otoczenie czujnie, choć głównie nie spuszczał z oka dawnego szkolnego wroga.
— Nie mówiłeś, że to zebranie całego stada — syknął do Avery’ego, który teraz kompletnie nie zwracał na niego uwagi. Zajęty był mierzeniem się na spojrzenia ze Snape’em, który po dłuższych, bezgłośnych pertraktacjach, przeprowadzonych prawdopodobnie telepatycznie, zrezygnował z dalszego ataku.
— Witam… w moich skromnych progach — uśmiechnął się lodowato do Syriusza i schował różdżkę. Bez ostrzeżenia rozpłynął się w czarnej mgle i zmaterializował tuż za Gryfonem. — Mam nadzieję, że pański pobyt będzie przyjemny — wymruczał mu drwiąco prosto do ucha, ale zanim Łapa zdążył się obrócić, Severus znalazł się tuż przed nim i popchnął znienacka, górując nad nim z satysfakcją tymi dwoma calami, które ich dzieliły. 
— Obecnie nie mamy bieżącej wody na piętrze, ale wszyscy członkowie Zakonu są mile widziani w piwnicy. — Snape wypluł słowo „zakon” jak gdyby było zatrute, a gdy obszedł Syriusza dookoła, ponownie zniknął w oparach czarnego dymu. Chwilę potem pozostali dwaj Śmierciożercy podążyli jego śladem.
— Za mną. — Avery ruszył na piętro, ciągnąc za sobą Syriusza siłą.
Najwyraźniej przyjął starą, dobrą strategię „idziemy dalej, nic się nie stało, a przynajmniej ja niczego nie widziałem.”
— Chciałeś mnie zaskoczyć! — Łapa próbował się szarpać, ale niestety Austriak okazał się silniejszy.
— Nie.
— Nie kłam! To dom Snape’ów.
Syriusz czcigodny ród Snape’ów miał w niemal takim samym poważaniu jak swój własny, ale postanowił tego nie komentować. W kategorii starych czarodziejskich rodzin Snape’owie siedzieli okrakiem na płocie pomiędzy etykietką „podejrzana krew” a „wielka czterdziestka ósemka Cantankerusa Notta.” Swojego czasu Syriusz musiał aktywnie uczestniczyć w lekcjach wychowania, podczas których matka kładła mu do głowy patologiczne tezy o jakości poszczególnych rodowodów. Z wiekiem uznał, że nic z tego nie rozumie i rozumieć nie zamierza, ale gdy kilka lat później napatoczył się w Hogwarcie na tego konkretnego Ślizgona… Ostatni ze Snape’ów okazał się być jeszcze większą karykaturą, niż to co przedstawiła Walburga Black. A trzeba przyznać, że się starała. Syriusz kojarzył nawet ręcznie wyszywane drzewa genealogiczne Snape’ów. Ciekawe, która z jego genetycznie predestynowanych przodkiń musiała nad nimi ślęczeć i dlaczego. Na całe szczęście nigdy nie znalazł między nimi żadnej linii pokrewieństwa, a szukał bardzo skrupulatnie.
— Nie twój biznes. Ty masz się tylko dogadać ze swoim bratem. Obiecałem ci ochronę i dotrzymam słowa.
— Mówiłeś, że masz plan!
— Owszem! — Black został wepchnięty do dusznego pokoju, w którym panował jeszcze większy mrok. 
— To, że mam plan nie oznacza, że wszyscy będą bez słowa wykonywać moje rozkazy. Nie jestem carem. — Avery zapalił różdżką lampę naftową i postawił ją na stoliku nocnym. — Snape uważa, że może się rządzić, bo to jego dom, a Murdoch i Maverick są zbyt tępi, by myśleć samodzielnie. 
Przez całą drogę z Averym Syriusz miał ochotę zabić go podstępnym zaklęciem w plecy i rozwiązać dylemat ufania mu raz na zawsze. Rozważał taki krok, do momentu, w którym Śmierciożerca nie wyjaśnił mu brutalnie, że jego młodszy brat umierał. Cokolwiek Syriusz nie sądziłby o wojnie w tamtym momencie, przestało mieć znaczenie, gdy zobaczył na własne oczy wszelkie tego dowody. Od dawna uważał Regulusa za absolutnego kretyna, ale mimo wszystko Regulus był jego absolutnym kretynem. Starszy z braci nigdy nie przestawał doszukiwać się w młodszym tego nieznośnego chłopaka, którego znał kiedyś. Być może to rozmyślanie o krwi i rodach przyszło mu do głowy po to, by nie musiał myśleć o tym, co widział przed sobą teraz. 
W szerokim, staromodnym łóżku z czterema kolumienkami leżał Regulus. Mokry od potu, zielonkawo-siny na twarzy. Zdawał się mamrotać do siebie i majaczyć. Jego lewa ręka była poparzona i pokryta lśniącą, rdzawą wysypką przypominającą kształtem smocze łuski.
— Co mu zrobiliście? — warknął Syriusz, znów gotowy do ataku. 
Austriak niecierpliwie wcisnął go na pobliskie krzesło, które skrzypnęło jękliwie pod ciężarem muskularnego Gryfona. 
— Opary smoczego ognia są toksyczne, ty tępy gamoniu. — Przysunął lampę do twarzy Regulusa, by Syriusz mógł go lepiej obejrzeć. Wysypka powoli sięgała ramienia i obojczyka. — A jeżeli nie przemówisz mu do rozsądku gdy się obudzi, nigdy się nie dowiemy, gdzie dokładnie twój równie genialny brat poustawiał ładunki. 
— W parlamencie! — wykrzyknął Syriusz, na co Avery zareagował miną świadczącą o tym, że bardzo się stara go nie uderzyć.
Doprawdy? — wysyczał niebezpiecznie. 
Łapa zorientował się, jak bardzo ta uwaga była nic nie wnosząca. 
— Więc nie możesz zawołać Snape’a, żeby spenetrował mu czaszkę?
— Pomijając fakt, że bardzo nie chciałbym stać się naocznym świadkiem sytuacji, w której Severus penetrowałby cokolwiek, z przykrością donoszę, że myliłem się co do twojej inteligencji.
Gryfon napuszył się wyraźnie.
— Jesteś jeszcze większym osłem, niż początkowo sądziłem.
— Słuchaj no ty-!
— Milcz wreszcie. Smocza gorączka sprawia, że umysł jest całkowicie oporny na legilimencję — wytłumaczył mu Avery, po czym oparł się nonszalancko o ścianę. — Nawet Czarny Pan nie mógłby tu nic zdziałać. 
— Właśnie. Czemu nie poprosicie jego o pomoc? — Syriusz skrzyżował ręce na torsie.
— Ponieważ — zaczął Śmierciożerca, tonem niczym do dziecka — ma dużo ważniejsze sprawy na głowie.
— Ach. — Oczy Gryfona zalśniły. — I tu cię mam…
— Gdzie mnie niby masz? — Austriak zmarszczył brwi, bardzo skutecznie udając, że nie wie o co chodzi, jednak Huncwot nie dał się na to nabrać. 
— On o niczym nie wie. A Regulus na pewno nie działał na jego rozkaz. Jeżeli dojdzie do wybuchu w parlamencie, wszyscy jesteście w dupie. — Łapa rozsiadł się na krześle wygodniej.
Po minie Avery’ego poznał, że był bardzo, ale to bardzo bliski prawdy.
— Jeżeli parlament faktycznie wybuchnie — zaczął Śmierciożerca, cedząc powoli wyrazy — to w dupie będziemy my, ty, Zakon i prawdopodobnie całe miasto. Smoczego ognia nie da się ugasić, nie da się go zamrozić, nie da się go powstrzymać. Trzeba go zwyczajnie przeczekać, a zanim się wypali, kto wie jakich dokona zniszczeń.
Syriusz niechętnie przyznał, że musi się zgodzić z jego słowami.
— Świetnie, ale w takim razie jak niby miałbym z Reggie’em porozmawiać? Skoro obecnie przebywa w ósmym wymiarze?
Avery odetchnął nieomal bezgłośnie, jedynie siłą woli powstrzymując się, by nie krzyczeć wniebogłosy z frustracji.
— Ponieważ — powiedział cierpliwie, tym samym powolnym tonem — Snape może go wybudzić. Znalazł odpowiednie zaklęcie, które-
— Czarnomagiczne, jak mniemam? — wtrącił Syriusz drwiąco, na co Avery zmrużył oczy.
— Akurat tylko dzięki Snape’owi i jego eliksirom twój brat w ogóle jeszcze oddycha, więc gdybyś łaskawie mógł się powstrzymać od tych redundantnych komentarzy…
— Tak, tak. — Syriusz machnął ręką. — Czcigodny panicz Snape i jego lecznicze zupki, bardzo wdzięczny, kłaniam się nisko.
Tym razem Avery nie wytrzymał i gdy Łapa zauważył jego minę, instynktownie zrobił unik przed zaklęciem. Czerwone iskry trafiły w przeżartą przez korniki komodę, która rozpadła się z hukiem na drzazgi. Syriusz nie pozostał dłużny i zaraz posłał w kierunku Avery’ego jedną ze swoich ulubionych klątw. Zażarty pojedynek między czarodziejami trwał, dopóki Śmierciożerca nie wykorzystał swojej pozycji i nie wycelował kolejnego uroku w Regulusa. Syriusz zaraz dopadł do łóżka, by roztoczyć nad sobą i bratem barierę ochronną. Dysząc ciężko, pochylał się nad rozgorączkowanym chłopakiem i ledwo powstrzymywał się, by zatkać nos. Regulus śmierdział potem i chorobą, a paskudna wysypka wzbudzała z bliska obrzydzenie. Avery schował rożdżkę, świadomy, że wygrał. Jeżeli nawet Syriusz nie chciał widzieć swojego brata Śmierciożercą, był pewien, że o wiele bardziej nie mógł go znieść w takim stanie.

***
Surrey, cztery miesiące później
Pomimo faktu bycia uczuciowym galimatiasem, Lily Evans lubiła się uważać za osobę nad wyraz logiczną. Nawiasem mówiąc, to o swojej siostrze myślała, że jest emocjonalnie niestabilna. W gruncie rzeczy racja prawdopodobnie leżała gdzieś po środku. Petunia Evans na ogół prawie w ogóle się nie odzywała — bycie pierwszą od trzystu lat mugolaczką w Slytherinie skutecznie ją tego nauczyło — trudno zatem stwierdzić, co tak naprawdę sądziła na poszczególne tematy. Bardzo rzadko ktokolwiek pytał ją o zdanie. W przeciwieństwie do Lily, która zdawała się przyciągać wielbicieli, gdziekolwiek by się nie ruszyła.
— Jak ja nienawidzę Surrey! 
Petunia wychyliła nos zza Historii naturalnej Selborne. Obserwowała teraz, jak jej siostra z trudem wciąga do korytarza powyginany na wszystkie strony parasol. Razem z nią do środka wleciał ostry, zimny wiatr i deszcz ze śniegiem. Gdy w końcu Lily domknęła drzwi frontowe, oparła się o nie i odetchnęła ciężko. Petunia zasłoniła się na powrót książką. Na zewnątrz szalała ulewa, co o tej porze roku wcale nie było w Surrey niczym nienormalnym. Osobiście bardzo lubiła taką pogodę. Nie czuła przynajmniej żadnego powodu do wychodzenia na zewnątrz.
— Dobrze się bawiłaś? — zapytała obojętnym tonem podszytym nutką jadu.
— Żartujesz sobie? — Lily wcisnęła powyginane ustrojstwo do mosiężnego wazonu i skopała z nóg ubłocone buty. — Przez jakiś kompletny korek świstoklikowy musiałam wracać pociągiem! Przysięgam, jeżeli aurorzy znowu mają jakieś ćwiczenia w Londynie…
— To co?
— Przestanę ich obsługiwać! — Sądząc po odległości, Petunia wywnioskowała, że siostra udała się do kuchni. Hipoteza została potwierdzona, gdy doszedł ją ciężki brzęk stawianego na gazie czajnika.
— Oj, nieszczęście — mruknęła Petunia, podtrzymując rozmowę jedynie z grzeczności. — Gdzież oni teraz będą kupować swoje sadzonki?
Tak naprawdę miała do przerobienia jeszcze trzy rozdziały, ale słowa rozmywały jej się przed oczami i miała wrażenie, że czyta to samo zdanie po raz dziesiąty.
— Nie bądź złośliwa. — Lily opadła na fotel obok, lewitując różdżką dwa kubki z herbatą. 
Petunia przyjęła swój bez słowa.
— Jestem pewna, że nie będę pracować w sklepie ogrodniczym ojca całe życie — kontynuowała wywód Lily, choć nikt ją o to nie prosił. — I ty też nie. 
— Mmm.
— Mówię poważnie, Tuniu. Czuję zmiany.
Powtarzała to średnio co miesiąc, a jednak świat czarodziejski wcale jej do siebie nie zapraszał. Osobiście Petunia spodziewała się, że młodsza siostra weźmie Ministerstwo szturmem lada dzień. To byłoby do Lily podobne.
— Ty też mogłabyś w końcu wytknąć nos znad grządek i rozejrzeć się za lepszym życiem. Jestem pewna, że brakuje porządnych czarownic na Pokątnej. Ostatnio kiedy tam byłam, połowa sklepów się zamknęła.
Petunia zmarszczyła nos. 
— Bo ludzie się boją, Lily. Pamiętasz, co mówiła mama. Jak wyglądało życie po wojnie. Kartki na żywność? Brak wody? To, co teraz zmierza w naszą stronę, to nic dobrego.
— Ale to nie to samo. My mamy magię. To wojna o wartości.
Petunia parsknęła pod nosem i przełożyła stronę w książce, pomimo tego, że nie zrozumiała ani słowa z tego, co właśnie przeczytała.
— Jestem pewna, że każdy dyktator tak to sprzedaje.
— Jeszcze nie wiemy, czy stoi za tym dyktator. Wiemy, że powstaje armia. 
— Armia nie powstaje bez lidera.
— W takim razie tym bardziej powinnaś chcieć pomóc! Widziałaś swoich kolegów na ostatnim roku, widziałaś jak się prześcigali do Działu Ksiąg Zakazanych.
Petunia rzuciła jej obrażone spojrzenie. Jak na kogoś, kto wiecznie grał bezbronną sarenkę, Lily z pewnością miała w sobie coś z dyktatora.
— Nie wszyscy Ślizgoni-
Lily przewróciła oczami.
— Przecież wiem! Jesteś czasami taka uparta. 
Petunia już nie wróciła do lektury. Jej też nie podobało się spędzanie życia na sprzedawaniu ziemi, torfu i kwiatów ciętych, ale sklep był oczkiem w głowie ojca. Jako córki nie mogły go nie wspierać, zwłaszcza od kiedy tak podupadł na zdrowiu. Dlatego Petunia, która zawsze uważała się za tą lepszą, spędzała wieczory na dokładnym analizowaniu roślin. Jeżeli już dostała jakąś pracę, starała się wykonać ją jak najlepiej.
Siostry spędziły parę minut w ciszy, którą przerywało tylko tykanie staroświeckiego zegara z kukułką. Wtem coś zastukało w szybę. W pierwszej chwili Lily uznała to za wiatr, ale gdy stukanie się powtórzyło, podeszła do okna. Otworzyła je zaraz, na co Petunia zareagowała pełnym pretensji piskiem. Lodowaty wiatr z deszczem wpadł do środka, razem z dwiema przemoczonymi sowami. Jedna z nich pozwoliła sobie tylko odwiązać od nogi wieczorne wydanie „Proroka” i natychmiast odleciała, ale druga otrzepała pióra i podskoczyła w stronę kaloryfera. Wyraźnie nigdzie się nie wybierała. Lily z trudem przekonała ją, by pozwoliła jej odwiązać naprędce przyczepioną do nogi wiadomość. 
Kiedy rozwinęła pergamin, jej oczom ukazała się bardzo oszczędna treść. Na środku kartki znajome, okrągłe pismo krzyczało: „SOS!”. Tymczasem Petunia odwinęła gazetę z folii i rozprostowała pierwszą stronę. Ogromne litery nagłówka głosiły: „LONDYN W PŁOMIENIACH!”. Tuż pod artykułem widniało ruchome magiczne zdjęcie. Ogień pochłaniał parlament, a wstrząsający opis pod spodem nie pozostawiał żadnych wątpliwości: w centrum stolicy ogłoszono ewakuację.
— Kolejne zaginięcia mugoli? — szepnęła Lily z niepokojem, równie poruszona swoją wiadomością. 
Petunia przysiadła z powrotem w fotelu i pokręciła głową. Podała jej „Proroka”. Lily zerknęła na pierwszą stronę i przygryzła dolną wargę. Szczerze nie wiedziała, czym martwić się najpierw.
— Myślisz, że to… oni? — zapytała Petunia.
Wprawdzie jej siostra miała kontakty wśród tych, którzy walczyli, ale po minie wywnioskowała, że Lily wiedziała o wszystkim dokładnie tyle co ona. Czyli nic. W prawdziwym świecie koneksje międzydomowe wcale się nie liczyły, a przynajmniej nie naprawdę.
— Nie mam pojęcia… — Lily usiadła na podłokietniku jej fotela i zmięła w dłoni pergamin z wołaniem o pomoc. 
Wiatr szarpał niedomknięte okno, a sowa Remusa Lupina wciąż grzała się przy kaloryferze. W tym momencie młodsza panna Evans uznała, że można zrobić już tylko jedno:
— Przynieś karty.
Petunia zmarszczyła brwi. W pierwszej chwili chciała zaprotestować, ale z drugiej strony odmówienie okazji do popisywania się nie leżało w jej naturze. Odłożyła książkę i udała się na górę. Gdy wróciła, bez słowa udały się do kuchni. Usiadły po przeciwległych końcach stołu. Ślizgonka wyciągnęła wysłużoną talię kart i wprawnym ruchem je przetasowała.
— Przełóż. — Wyciągnęła je do Lily, a ona posłusznie zrobiła jak jej kazała. 
Trzy razy do siebie. I koniecznie lewą ręką. Petunia rozłożyła na serwecie swój ulubiony rozkład i obydwie nachyliły się nad kartami jak nad ostatnią nadzieją. Lily nie czekała nawet na wyjaśnienia — znaczenia wielkich arkan wydały jej się oczywiste. Trzeba przyznać, że siostra nigdy nie była orłem z hogwarckiej podstawy programowej, wyłączając zielarstwo, ale jeżeli było coś, w czym prześcigała wszystkich, to na pewno tarot.
— Czy…? — Lily dotknęła ostrożnie palcem karty Śmierci.
— Oczywiście, że nie! Śmierć to nie śmierć, to zmiany. Wielkie zmiany, gwałtowne i czasem nieprzyjemne. 
Lily nadał trzymała w dłoni zmięty pergamin. 
— Zmiany?
Obydwie spojrzały w stronę „Proroka Codziennego,” którego nagłówek nadal do nich krzyczał.
— Będę musiała…
— Wiem. — Petunia zgarnęła karty z powrotem do woreczka. 
— Czekaj! — Lily złapała ją za nadgarstek. — Nie powiedziałaś mi jeszcze co znaczy ta ostatnia.
Starsza panna Evans przewróciła oczami i na powrót wyciągnęła z talii Kochanków.
— Serio?
Lily spłonęła rumieńcem.
— Nie ma co się czerwienić. Byli odwróceni. — Petunia odsunęła krzesło i jak typowa Angielka w kryzysowej sytuacji nastawiła świeżą wodę na herbatę.
— Odwróceni?
Patologiczne zauroczenie. — Z szafki przy zlewie Petunia wyjęła butelkę brandy. Herbata herbatą, ale wyjątkowe kryzysy wymagały wyjątkowych remediów. 
— Na twoim miejscu bym go zignorowała, ale-… — Starsza z sióstr odwróciła się dosłownie na chwilę, ale chwila wystarczyła.

Zgodnie z oczekiwaniami, odpowiedział jej tylko głuchy trzask drzwi frontowych. Sącząc powoli brandy ze szklanki, Petunia niespiesznie przeszła do hallu. Przynajmniej tym razem ta ruda wariatka miała na tyle rozumu, by włożyć kalosze.

4 komentarze:

Nocebo pisze...

Nigdy nie ufaj śmierciojadowi spotkanemu wieczorową porą (w kibelku). A już na pewno go nie słuchaj -zwłaszcza jeśli ma austriackie korzenie. Ci to potrafią nawywijać. Chociaż oczywiście Reggie nawywijał bardziej, a Syriusz dostał rykoszetem. Tym razem chyba nawet Potter nie pomoże, hm? Ewentualnie Remus. Wiemy już, że ma dobry gust muzyczny, więc jemu można ufać. :P
TEAM LUCJUSZ

Ola Mirosia pisze...

Cześć! Znalazłam twojego bloga zgłaszając się do katalogu, z czystej ciekawości weszłam i przeczytałam i jestem zachwycona! Czytało mi się rozdziały lekko i przyjemnie i nie powiem zaśmiałam się przy słowie śmierciojad :D. Czekam na kolejne rozdziały!
Nie znalazłam zakładki ze spamem więc dodam tutaj:
Kim Arisa od dziecka widzi duchy zmarłych. Jest to dar powierzony jej przez niebiosa. Dodatkowo jej przeznaczeniem jest mężczyzna, który ma ponad 900 lat. Wiecznie żywy bo tak go nazywają ponosi swoją karę za zabicie tysięcy ludzi podczas wojny. Dzięki swojej nieśmiertelności pomógł wielu ludziom jak i poznał najlepszego przyjaciela, którym jest sam Ponury Żniwiarz. Jak potoczą się losy dwudziestoczteroletniej studentki kiedy pozna postrach duchów?
Zapraszam na moje opowiadanie oraz informuj mnie o kolejnych rozdziałach:)
willgotoyouliktethefristsnow.blogspot.com

Anonimowy pisze...

Dziękuję bardzo, będę informować! :)

Ami - Arisa pisze...

Witam :)
Na tego bloga trafiłam całkowicie przypadkiem. Ale że uwielbiam dawać szansę ciekawym historią. Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie.
I moje serce zostało podbitę. Chcę informacji o kolejnych rozdziałach.
Biedny Syriusz. Kłopoty się go czepiają jak rzep psiego ogona.



Serdecznie zapraszam na
Miniaturka 01: „Ptasia klatka cz.1'' :Miniaturka 01

,,Nie tylko nie to. Śnieżno biały kubek, który jeszcze przed chwilą znajdował się w mojej dłoni rozbił się na drobne kawałeczki uderzając z hukiem o drewnianą podłogę domu, jaki właśnie planowałam kupić. Był on piętrowy. Na górze znajdowały się dwie sypialnie plus łazienka natomiast na dole była kuchnia, jadalnia oraz dużych rozmiarów salon. Już widziałam siebie siedzącą na kanapie przy rozpalonym kominku z dobrą lekturą. Przesłyszałam się. Niespodziewany piekący ból ścisnął moje serce. Powietrze zatrzymało się w płucach pierwszy raz sprawiając ból podczas oddychania. Na ziemię zaczęły stopniowo uderzać krople. Lily stojąca właśnie przede mną przyglądała się mi uważnie. W dłoniach trzymała swój kubek. Delikatnie opuściłam wzrok patrząc na stłuczone szkło. Widząc wyciągnięta rękę przyjaciółki pierwszy raz odchyliłam się unikając jej dotyku. Jej prośba zdawała się być dla mnie nie realna. Kolejny koszmar, z którego zaraz powinnam się obudzić. Boleśnie uszczypałam się w policzek pozostawiając na nim czerwony ślad. Kurwa to nie sen! Oddaliłam się od dziewczyny, która chciała do nie podejść."


http://hogwart-you-can-find-my-world.blogspot.com

Prześlij komentarz