12.06.2017

Rozdział trzeci


miesiąc wcześniej
— Black…
— Śmierciożerco.
— Kwestia dyskusyjna.
Syriusz został wciągnięty za fraki do domu, w którym ostatnimi czasy był częstszym gościem, niż we własnym. Snape intensywnie pracował nad wywarem, do którego starszy dziedzic Blacków od trzech miesięcy załatwiał mu sprawunki na Nokturnie. Niczym jakaś, myślałby kto, zubożała Zosia na pańskim dworze.
— Mam nadzieję, że nie wyobrażasz sobie za-
— Potrzymaj.
Avery odebrał od Syriusza paczki i wcisnął mu przykurzony kandelabr, którego nie powstydziłby się sam Dracula. Austriacki mózg całej operacji od miesięcy dawał do zrozumienia, że nic nie idzie zgodnie z planem — a przynajmniej nie z jego planem. By usprawnić machinacje gryfońsko-ślizgońskie postanowił zatem, zresztą całkiem trzeźwo, że najlepszym rozwiązaniem dla zgrzytów we współpracy będzie ograniczenie kontaktów między Snape’em i Huncwotem. Ulokował się więc w zapadniętym dworze Snape’ów i działał jak wysoce niezadowolony ze swojej roli liaison, który ukierunkowywał złość w nerwowym przemeblowywaniu. W tym tygodniu próbował swoich sił z oświetleniem.
— Mam nadzieję, że wiesz ile mnie to kosztowało — warknął Black, wskazując palcem na pakunki.
— Tak, tak, bardzo świetnie. — Avery pchnął go w stronę schodów i zaprowadził na piętro.
— To już ostatnia partia, nie zamierzam więcej nadstawiać dla was karku.
— Oczywiście.
— Mówię serio.
— Absolutnie. — Austriak wepchnął go do sypialni Regulusa. — Niezmiernie zobowiązany.
— Av-!
Drzwi się za Syriuszem zatrzasnęły i doszło go tylko stłumione:
— Bardzo wdzięczny!
Black szarpnął za klamkę, ale bezskutecznie. Cotygodniowe zmuszanie go przez Śmierciożerców do spędzania czasu z bratem zaczynało mu już działać na nerwy. Gdyby nie to, że Snape rzeczywiście zdawał się robić postępy, bo Reggie wyglądał zdecydowanie lepiej z dnia na dzień, Syriusz już dawno by… No właśnie. Już dawno by co? 
— Jasna cholera, jeżeli Moody kiedykolwiek się o tym dowie… — Potarł twarz dłońmi i padł na wysiedziany fotel z wytartym wzorem w chimery.
Zerknął zza palców na Regulusa, który oddychał głęboko przez sen.
— Na co się gapisz? — sarknął. 
Syriusz nie słynął nigdy z cierpliwości, ani też szczególnie dobrego znoszenia ciszy. Cisza sprawiała, że stawał się tylko coraz bardziej nerwowy.
— Nie mam ci nic do powiedzenia. — Burknął gniewnie, po czym poprawił bratu poduszki.

***

Snape, jak bardzo oślizgły by nie był, pracował nad miksturą do upadłego. Swoim zwyczajem cały poświęcał się pracy i przerywał dopiero wtedy, gdy przestawał widzieć na oczy ze zmęczenia. Niestety, poza byciem skutecznym, Snape stanowił również kwintesencję słowa „niezależność”. Syriusza nie było w pobliżu, kiedy podał Regulusowi miksturę, ponieważ jeżeli już Severus przeprowadzał eksperyment, to przeprowadzał go po cichu — żeby w obliczu porażki przypadkiem nikt nie przyłapał go na okazaniu słabości. O całej operacji Syriusz dowiedział się, jak zwykle, ostatni:
— Black! 
Mógłby przysiąc, że słyszy swoje imię, ale w związku z tym, że aktualnie w jego łóżku przebywała nie jedna, a dwie rozchichotane czarownice, był na taką ewentualność całkowicie przygotowany. Dopiero wtedy, gdy rozpracował pierwszy stanik trafiło do niego, że barwa nawołującego go głosu była stanowczo zbyt męska. I zamiast z miękkich pieleszy dochodziła z kominka. 
— BLACK!
Jedyny moment wytchnienia od pół roku i cały nastrój zabawy ponownie legł w gruzach przez upierdliwego Austriaka o dwuznacznej historii przynależności politycznej. Syriusz wypadł z objęć poznanych w barze ślicznotek i starannie zamknął za sobą drzwi sypialni, zanim ruszył do salonu.
— Zabiję cię, ty ślizgoński szczurze, gołymi rękami zatłukę — warczał Syriusz w stronę kominka, w którym obecnie dryfowała głowa Śmierciożercy. — Czego?!
— Ścisz głos z łaski swojej i-… — Avery zawiesił wzrok odrobinę za długo akurat na tej części ciała Syriusza, która zdecydowanie nie powinna być oglądana w całej okazałości, do tego zdecydowanie nie w podobnych okolicznościach. A już na pewno nie przez postronnych sługusów Czarnego Pana. Wzrok Syriusza z prędkością światła przemknął od Avery’ego do swoich interesów rodowych, które zaraz błyskawicznie przykrył przybrudzoną zasłoną okienną.
Psychopata — syknął. — Idź molestować ludzi gdzie indziej!
— No, no. Zdecydowanie dostrzegam rodzinne podobieństwo…
Co?!
— Co?
Patrzyli na siebie chwilę; twarz Avery’ego jak zwykle zastygła w minie sugerującej głęboką pogardę i absolutną niewinność. Wyraz ten niechybnie dziedziczony przez pokolenia Averych razem z zajęczą wargą.
— Czego chcesz? — domagał się Syriusz, rzucając nerwowe spojrzenia w stronę sypialni. 
— Mamy problem — stwierdził Alec grobowym tonem. — Bierz różdżkę i pożegnaj koleżanki.
— Co? Jaki znowu problem? 
— Wytłumaczę ci osobiście.
— Sytuacja między nami już i tak jest za bardzo osobista, więc do rzeczy!
— Nie tutaj. Nie jestem do końca pewien, czy twoje połączenie Fiuu jest bezpieczne.
— O czym ty bredzisz! — Syriusz stracił cierpliwość. Już tylko sekundy dzieliły go od wygaszenia płomieni zaklęciem i odwrócenia się na pięcie. — Jestem prawie pewien, że problem zdecydowanie jest twój i nie wymaga mojej interwencji, a już na pewno nie w tym momencie! Słucham cię tylko ze względu na dobrą wolę.
— Regulus się wybudził — stwierdził Avery stanowczo.
Po kilku sekundach milczenia i rozważania, czy aby na pewno chce wiedzieć, Black zapytał powoli:
— I co powiedział?
— Właściwie nic. Wyrwał Snape’owi różdżkę i od razu się aportował. Przeczuwam najgorsze.
Słowa nie są w stanie opisać ilości inwektyw, które Syriusz ciskał w stronę Avery’ego jeszcze długo po tym, jak teleportowali się pod parlament — gdzie, co najgorsze, spośród wszystkich osób w kraju zaczaił się na nich nie kto inny, ale sam Alastor Moody.

***

Dolina Godryka, miesiąc i trzy dni później
Remus Lupin ruszył do drzwi w tym samym momencie, w którym po drugiej stronie rozległo się pukanie. Zanim jednak przekręcił klamkę, przypomniał sobie jak bardzo James zmyłby mu głowę, gdyby tak po prostu je otworzył.
— Kto tam? — zapytał i oparł się plecami o ścianę. 
W pokiereszowanej bliznami dłoni ściskał różdżkę.
— To ja. — Lily szepnęła ponaglająco. — Remus, wpuść mnie! 
Remus nie dał się jednak zbić z tropu i zapytał stanowczo:
Którego przedmiotu nie cierpiałem w szkole? 
Nieomal widział oczyma wyobraźni, jak Lily po drugiej stronie przewraca oczami. Czasy były jednak takie jakie były, więc odpowiednie środki bezpieczeństwa stanowiły konieczność.
— Nie bądź głupi, uwielbiałeś wszystkie i jeszcze brałeś fakultety!
Magiczny zamek szczęknął głośno. Lily wbiegła pospiesznie do korytarza i tupnęła kaloszami o wysłużoną wycieraczkę. 
— Hej. — Remus schował różdżkę i palcem wskazującym poprawił wiecznie zjeżdżające z nosa ogromne okulary w czarnych oprawkach.
Lily wycisnęła włosy z wody i władczym gestem podała mu mokrą pelerynę podróżną.
— Przeczuwałam, że coś się święci. Cały dzień to za mną chodziło. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobili! — Zrzuciła kalosze i, zostawiając za sobą błotniste ślady stóp, ruszyła do kuchni.
— Nie-… — Remus był rozdarty między wieszaniem peleryny a evanescowaniem plam na dywanie. 
W końcu poradził sobie ze wszystkim za plecami niczego nieświadomej Lily, która sięgnęła do szafki po butelkę brandy i dwie szklanki.
— Jaki jest plan, Rem?
Remus pokręcił głową i zdecydowanym ruchem ręki odmówił alkoholu, co poskutkowało tylko tym, że szklanka i tak została mu wciśnięta w dłoń.
— Nie mamy planu. 
— Żartujesz? Musimy z nimi walczyć!
— Lily, mamy w tej chwili dużo większy problem. — Remus zacisnął usta.
Zmarszczka u nasady nosa pogłębiła się znacznie i Lily domyśliła się, że bardzo waży słowa.
— Syriusz trafił do Azkabanu.
Nic nie mogło ją przygotować na te słowa. Odstawiła szklankę z hukiem na stół i zacisnęła pięści.
— Za co? — warknęła gniewnie.
— Jeszcze nie wiemy.
— Remus!
— Nie wiemy nic na pewno, tylko plotki — powiedział łagodnie i położył jej niezgrabnie rękę na ramieniu. — Jedyne, co możemy zrobić, to czekać. Kingsley obiecał zdziałać coś na poziomie lokalnym, Artur robi co może w Ministerstwie…
— To za mało! — Lily rozejrzała się po kuchni. — Gdzie twoja sowa?
— Co zamierzasz? — zapytał Remus ostrożnie.
— Musimy powiedzieć Jamesowi.
— Nie! — Lupin odstawił szklankę. — Tylko nie to. Wyobrażasz sobie co zrobi? 
— O tym właśnie mówię. — Uśmiechnęła się niecnie.
Jej kształtny nos nabrał jeszcze ostrzejszego wyrazu i w efekcie wyglądała trochę jak wojowniczo nastawiony elf. 
— To będzie katastrofa. James może nie wiedzieć do rana. 
— Rem…
— Nie. Zaufaj mi. Jak go znam, wyskoczyłby w gaciach przez Fiuu i zażądał wizyty u Ministra.
— I dobrze! Moody chyba oszalał, jeżeli myśli, że zdoła to zamieść pod dywan! — Lily wypiła swojego drinka i odstawiła znów szklankę z takim impetem, że rozpadła jej się w dłoni.
I gdy kilka minut później Remus troskliwie wiązał opatrunek, młodsza panna Evans nadal nie przestawała snuć na głos paramilitarnych planów obalenia magicznego rządu. Przytulała się też do wilkołaka odrobinę za mocno i dużo dłużej, niż etykieta gościnności pozwalała.

***

Mniej więcej w tym samym czasie za domem państwa Evansów rozległ się pojedynczy trzask. Chwilę później ktoś łupnął pięścią w drzwi kuchenne, które domownicy przezornie ryglowali na noc. Petunia Evans nie wykazywała żadnego z instynktów samozachowawczych, które przedstawiał Remus Lupin, ponieważ należała do tego typu czarownic, które najpierw walą Conjunctivitis między oczy, a potem zadają pytania. Zamiast uciec w popłochu na górę, jednym płynnym ruchem odsunęła rygiel i wypadła do ogrodu z wyciągniętą przed siebie bojowo różdżką. Przystanęła jednak, gdy tylko zobaczyła, kto opierał się o ścianę komórki z narzędziami ogrodniczymi. Częściowo skryty w półmroku, częściowo poparzony i przemoczony do suchej nitki, ledwo trzymał się na nogach. W dodatku celował w nią niemrawo skradzioną komuś różdżką. Stali tak przez chwilę, mierząc w siebie wzajemnie. Petunia starała się kalkulować na chłodno, a on próbował ustać prosto — co, biorąc pod uwagę rozległe obrażenia, wychodziło mu niezbyt zgrabnie. Petunia milczała jeszcze przez ułamek sekundy, zanim w końcu podjęła decyzję:
— Och, na litość boską! 

Podbiegła do Snape’a dosłownie w ostatniej chwili. Próbowała go podtrzymać, ale ulewa doszczętnie rozmoczyła błotniste grządki i sama nieomal straciła równowagę. Gdy w końcu jakoś dociągnęła go do kuchni, nie wiedziała już, kto tak naprawdę opiera się na kim. 

2 komentarze:

Nocebo pisze...

Petunia w Slytherinie... xDDD Ha. Ha. Ha. Toś mnie poskładała!
Avery nadal przypomina mi Nikiego. A to patologiczne zauroczenie tyczy się Pottera czy Snapa? W sumie i jedno patologia i drugie, ale wiem, że nie lubisz Severusa parować z Lily, więc... Ostatecznie nie wiem, które większe. ;P

V. Might pisze...

Dawno nie miałam styczności z żadnym Potterowskim opowiadaniem, ale trafiłam na Twoje w katalogu, więc stwierdziłam, że co mi szkodzi. Póki co mi się podoba, masz przyjemny styl, szybko się czyta no i to poczucie humoru :D. Pierwszy rozdział z udziałem Alastora zdecydowanie w moim guście.
Będę śledzić Cię dalej, a w wolnej chwili zapraszam do siebie ;) Pozdrawiam

Prześlij komentarz